Bogowie z Felińskiego


Gdy w 1948 r. jako 10-letni chłopiec wracałem po wojennych perypetiach z rodzicami do Warszawy, plac Wilsona wyglądał okropnie. Zachował wprawdzie w znośnym stanie swoją południową pierzeję z księgarnią, uczęszczaną przez cały inteligencki Żoliborz i uczniów okolicznych szkół. Między ulicami Krasińskiego i Słowackiego trwała II kolonia WSM, częściowo zniszczona, ale od strony placu miała fasadę w porządku, a na parterze znaną w całej dzielnicy aptekę i spory sklep spożywczy. Po drugiej stronie Słowackiego stał wysoki budynek spółdzielni Fenix, z paroma pożytecznymi sklepikami. 
Natomiast od wschodu rozciągało się wielkie gruzowisko, sięgające resztek niskiej zabudowy na wiślanej skarpie. To właśnie tam, na I kolonii WSM – gdzie teraz mamy kino „Wisła” – w jej pierwotnym kształcie działała Szkoła nr 1 Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Powstała w 1936 r. i otrzymała imię zmarłego w tym samym roku Bolesława Limanowskiego – jednego z twórców i przywódców Polskiej Partii Socjalistycznej, przez długie lata związanego z Józefem Piłsudskim. Po wojnie szkoła została odtworzona w gmachu przedwojennej „Poniatówki” przy ul. Felińskiego 15 (natomiast ówczesne Gimnazjum i Liceum im. ks. J. Poniatowskiego zostało przeniesione na ulicę Szymanowską – blisko Żoliborza, ale już po nowomiejskiej stronie torów kolejowych).


Rozległy gmach przy Felińskiego, zbudowany pod koniec lat 20. w stylu podobnym do budynków kilku innych znanych szkół warszawskich: Kołłątaja, Słowackiego, Reytana – nie uniknął wojennych zniszczeń. Położony nieopodal Dworca Gdańskiego, opanowany i broniony w czasie Powstania przez AK-owców (w tym mojego 17-letniego kuzyna – tam zginął), znajdował się pod ciężkim ostrzałem artylerii kolejowej, która zdruzgotała środkową część budynku. Po wojnie szkoła RTPD znalazła siedzibę w skrzydle od ul. Felińskiego, natomiast po drugiej stronie, zachodniej, usytuowano dwie powszechne szkoły podstawowe – nr 64 i 68. 
W czwartej klasie mojej szkoły znalazłem się na miesiąc przed końcem roku szkolnego. Znacznie się tam wszystko różniło od mojej pierwszej podstawówki – we Wrzeszczu, pod wzgórzami, w poniemieckim, dość surowym gmachu, gdzie uczęszczały dzieci kaszubskie, wileńskie i z różnych stron przedwojennej Rzeczypospolitej.


Na Felińskiego, w ocalonej i świetnie utrzymanej (podłoga z lśniącej drewnianej klepki – trzeba było mieć kapcie) półokrągłej sali gier i zabaw na pierwszym piętrze, dzień zaczynał się od apelu, na którym przy akompaniamencie pianina śpiewaliśmy hymn: 

 RTPD-owska gromada,
 RTPD-owskie my dzieci 
 Pójdźmy na stare gościńce,
 By życie nowe rozniecić,
 By w Polsce było najlepiej,
 A jeden drugiemu jak brat…

W mojej klasie IV A przeważały dzieci z rodzin WSM-owskich i z okolicznych spółdzielni mieszkaniowych – Feniks, Zimowe Leże, Nadzieja. Wychowawczynią klasy była pani Wanda Jezierska, której siostra Maria Zapasiewicz również kierowała jedną z klas w naszej szkole. Ich braćmi byli znani ludzie teatru: wybitny aktor Jan i reżyser teatralny Jerzy Kreczmarowie. Ten drugi mieszkał od dawna na żoliborskiej III kolonii, natomiast obie siostry, od niedawna, na „mojej”, wybudowanej już po wojnie „dwunastce”. Pani Wanda na 5. klatce schodowej, a pani Maria na 14., ze swoim starszym od nas o parę lat synem Zbyszkiem Zapasiewiczem – również uczniem naszej szkoły, później bardzo znanym aktorem filmowym i teatralnym. Ciekawe, że po maturze chciał zostać inżynierem, a w każdym razie takim specjalistą, by móc odbudowywać Polskę – i najpierw poszedł na chemię. Ale studiował tam bardzo krótko, dorósł do swego powołania i zdał na PWST.


W klasie IV A uczyła się Jaga (Agnieszka) Kreczmar – córka Jerzego, moja dziecinna sympatia. Większość uczniów tej klasy po paru latach, na poziomie licealnym, znalazła się w „łacińskiej” VIII B pod opieką pani Heleny Liberowej – klasycystki, małżonki profesora-polonisty Zdzisława Libery i matki Antoniego (ur. 1949), znanego po latach pisarza i reżysera teatralnego.
Ja ósmą klasę ze względów zdrowotnych repetowałem i trafiłem do klasy łacińskiej pod opiekę polonistki pani Władysławy Pawłowskiej, do klasy Zbyszka Religi – po wielu latach wybitnego kardiochirurga, bohatera filmu „Bogowie”. W klasie zaprzyjaźniłem się zwłaszcza z Witkiem Wawrzyńskim (obaj byliśmy po latach świadkami na naszych ślubach), Stefanem Żukotyńskim i Tadeuszem Skośkiewiczem (dziś profesorem fizyki na UW). Za najciekawszą z dziewcząt uważaliśmy Olę Majerczyk – po wielu latach została zawodową pianistką. W drugiej połowie 1968 r. wyemigrowała z Polski – podobnie jak Stefan, który został profesorem fizyki w Toronto.
Zbyszek Religa, zwany przez nas „Miśkiem”, bo wysoki i postawny (z sukcesem startował w corocznie organizowanym wtedy w Warszawie „pierwszym kroku bokserskim”), niezależny i stanowczy, po trosze nas onieśmielał i mimo bliskości naszych i jego WSM-owskich mieszkań zaprzyjaźniliśmy się z nim dopiero w klasach najwyższych.


A co do kolegów z innych klas, to niewiele albo i nic nie wiedzieliśmy o tych, którzy zdawali maturę kilka lat przed nami – w trudnych czasach bezpośrednio powojennych. Ja na przykład dopiero w latach 70. dowiedziałem się, że naszą „jedynkę” kończył jeden z najwybitniejszych (po latach) twórców polskiej niepodległości Bronisław Geremek, a jeszcze później zasłyszałem, że również prof. Krzysztof Pomian – filozof, przyjaciel Leszka Kołakowskiego. 
Gdy znaleźliśmy się w klasach licealnych, nasza szkoła nie była już RTPD, bo „na górze” nastąpiły zmiany i zamiast PPS-owskiego u zarania Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci mieliśmy „bardziej uniwersalne” Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, a nasz „Liman” (jak go niektórzy absolwenci do dziś nazywają) został po prostu szkołą TPD nr 1 (a później już tylko żoliborską jedynką stopnia podstawowego i licealnego). 
Na przełomie lat 1949 i 1950 odbudowano środkową część gmachu, w szkole zrobiło się luźniej, na najwyższym poziomie powstała przestronna aula przeznaczona na okolicznościowe akademie, zabawy taneczne, spotkania artystyczne, konferencje, tam też zdawało się egzaminy maturalne. Na pierwszym piętrze tej części budynku znalazła się piętrowa sala gimnastyczna – jej wyższa część sięgała drugiego piętra, dzięki czemu można było w niej grać w koszykówkę, co robiliśmy bardzo chętnie, a najlepsi z nas zasilili znane warszawskie kluby (zwłaszcza niedaleką Polonię).


Do roczników absolwenckich starszych od nas, ale późniejszych niż lata Geremka i Pomiana, poza Zbigniewem Zapasiewiczem należeli pisarz i kompozytor Jarosław Abramow-Newerly (syn pisarza Igora Newerlego) i wybitny historyk Andrzej Garlicki. Na rok przed nami, w klasie Heleny Liberowej, w roku 1955 kończyli szkołę pisarz Janusz Głowacki, znany historyk i alpinista Andrzej Paczkowski, pisarz-eseista Tomasz Łubieński. 
W kolejnych latach, już po naszym 1956, kończyli „jedynkę” m.in. bracia-aktorzy Damian i Maciej Damięccy, założyciel Stowarzyszenia MONAR Marek Kotański i z pewnością sporo innych godnych wzmianki absolwentów i absolwentek, do których ja już pamięcią nie sięgam. Dodam tylko, że od przełomu lat 50. i 60. zeszłego wieku działała w tej szkole drużyna walterowska pod kierunkiem Jacka Kuronia, należeli do niej m.in. późniejszy członek KOR-u, a teraz dziennikarz „Gazety Wyborczej” Sewek Blumsztajn, a także moja własna siostra. W innej znanej szkole żoliborskiej – u „Lelewela” – również działali walterowcy, a wśród nich m.in. Ewa Milewicz, Andrzej Seweryn, Paula i Mirek Sawiccy. 
Chciałoby się, żeby nasza „jedynka” – chociaż w innych już czasach – kontynuowała tamte dobre tradycje.

Marek Rapacki

fot. Jan Malinowski