„Obóz Czarniecczyków”


W czasie obchodów 70. rocznicy Powstania Warszawskiego na wystawach na ulicach Warszawy i w Muzeum Powstania mogliśmy oglądać zdjęcia młodych chłopców ze Zgrupowania „Żyrafa” Obwodu AK „Żywiciel”, walczących na ulicach Żoliborza. Byli wśród nich łącznicy wysyłani z meldunkami na Stare Miasto i do Śródmieścia – „szczury kanałowe” z plutonu 227. Wspominając ich, zwłaszcza poległych w Powstaniu i zmarłych po wojnie, chciałbym opowiedzieć o ich wychowaniu harcerskim w latach okupacji niemieckiej w Warszawie na Żoliborzu.

Po działaniach wojennych 1939 r.
W Warszawie pozostało wiele sierot i półsierot po ojcach poległych w kampanii wrześniowej, zamordowanych przez Niemców w egzekucjach lub w obozach koncentracyjnych, zamordowanych przez Rosjan w Katyniu, zamkniętych w obozach lub walczących na różnych frontach. W tym czasie tajna komenda „Pogotowia Harcerek” w Warszawie zorganizowała w ramach Polskiego Czerwonego Krzyża Wydział Opieki nad Dzieckiem. 
Równocześnie, w ramach tolerowanej przez okupanta Rady Głównej Opiekuńczej (RGO) utworzony został Wydział Opieki nad Rodzinami Wojskowych, który zajął się organizowaniem internatów dla dzieci i młodzieży. I tak na jesieni 1941 r. został zorganizowany (jako jeden z kilku w Warszawie) internat dla chłopców na Żoliborzu, w budynku Szkoły „Rodziny Wojskowej” przy ul. Czarnieckiego 49.
Kierownictwo tego internatu objęła harcmistrzyni Jadwiga Luśniak, była komendantka Pomorskiej Chorągwi Harcerek i nauczycielka szkół w Toruniu. Jej zastępczynią do spraw administracyjnych i intendentką została harcmistrzyni Maria Skrzyszowska z hufca dziewcząt z Gdyni. Obie znalazły się w Warszawie, uciekając przed aresztowaniem i represjami Gestapo wobec inteligencji na włączonym do Rzeszy Pomorzu,
Jadwiga Luśniak skompletowała w internacie zespół wychowawczyń i wychowawców o przeszłości harcerskiej. Odważnie zaangażowała też do ich grona ukrywającego się żydowskiego literata, a także uciekiniera ze stalagu.
W internacie przebywało początkowo 25 chłopców, potem ich liczba wzrosła do 65. Utworzono 4 grupy wiekowe, każda miała wychowawcę i wybranego przez chłopców grupowego. Większość wychowanków internatu uczyła się w tolerowanych przez okupanta warszawskich szkołach powszechnych i zawodowych, kilku starszych pracowało.

Harcerski program, nauka, kultura, wiara
Kierownictwo internatu realizowało harcerski program ideowo–wychowawczy, dbając o dodatkowe tajne nauczanie w ramach programu gimnazjalnego i licealnego, a także o rozwój kulturalny i fizyczny chłopców. Starano się uczyć pilności, dokładności, porządku, dyscypliny, solidarności, życzliwości, gotowości do pomocy i współpracy, a także dyskrecji i ostrożności, niezbędnych w czasie okupacji. Chłopcy zaprawiani byli również w pracy dla internatu, biorąc udział w dyżurach porządkowych, zaopatrzeniowych, pomocy w kuchni, w wakacyjnych pracach remontowych. Część chłopców podejmowała się, za zgodą kierowniczki, różnych płatnych prac na zlecenie mieszkańców Żoliborza.
Utrzymywano odpowiedni poziom zajęć religijnych: dzień rozpoczynał się i kończył apelem z modlitwą. Mieliśmy swojego kapelana, którym był ks. Jan Zieja, uczęszczaliśmy na niedzielne nabożeństwa do kościoła św. Stanisława Kostki, chłopcy śpiewali w chórze, a w 1943 duża grupa chłopców była bierzmowana przez biskupa Antoniego Szlagowskiego.
Oprócz nauczania w kompletach gimnazjalnych i licealnych prowadzonych przez dochodzących nauczycieli (a częściowo też przez kierowniczkę i wychowawczynie) w internacie prowadzona była nauka chóralnego śpiewu i lekcje muzyki na fortepianie. Z okazji świąt i różnych patriotycznych rocznic odbywały się wieczornice i przedstawienia, a także koncerty z udziałem zapraszanych artystów. Były też spotkania z ciekawymi ludźmi, na przykład z „cichociemnym”, który opowiadał nam o naszych komandosach i lotnikach w Wielkiej Brytanii. Wspólnie z dziewczętami z bratniego internatu organizowaliśmy przedstawienia teatralne (ze względów konspiracyjnych udostępniane jedynie wybranej publiczności), a także jasełka bożonarodzeniowe. Mieliśmy też swoją skromną bibliotekę.

Życie codzienne
W ciężkiej sytuacji wojennej dużym problemem dla kierownictwa internatu było wyżywienie gromady młodzieży. Oprócz lichych przydziałów kartkowych, pewnej pomocy z RGO oraz od grona żoliborskich przyjaciół internatu ratowały nas zakupy na wsi, a także „wałówki” od niektórych rodzin.
Typowy jadłospis w internacie to: rano „melzupa” z mąki razowej i odciąganego mleka oraz kawa zbożowa i chleb z marmoladą z brukwi lub ze sztucznym miodem, na obiad jakaś zupa i kluski z mąki razowej polane sosem cebulowym lub z surówką z marchwi, na kolację znowu kawa i chleb z marmoladą lub sztucznym miodem. W niedziele na śniadanie zamiast „melzupy” była kawa zbożowa z mlekiem i chleb z margaryną lub marmoladą.
O takich specjałach jak masło, wędliny i sery nie było mowy. Ziemniaki i mięso rzadko pojawiały się na naszym stole (mięso niekiedy z własnej hodowli królików), w niedziele na deser zdarzało się ciasto drożdżowe. Chłopcy często jednak bywali głodni.
Jesienią i zimą poważny problem stanowiło ogrzewanie pomieszczeń. Instalacja centralnego ogrzewania była często nieczynna z powodu braku opału, pomieszczenia ogrzewało się wtedy kilkoma „kozami” opalanymi węglem, ale nierzadko marzliśmy okropnie.
W istniejącej w internacie sali gimnastycznej mieściła się stołówka RGO dla biednych, która wydawała obiady gotowane w naszej kuchni – kierowniczką stołówki była Janina Dunin-Wąsowiczowa. Dzięki dużemu ruchowi klientów w stołówce mogła działać w miarę bezpiecznie centrala łączności konspiracyjnej, obsługiwana przez „Zawiszaków”. W godzinach popołudniowych w sali gimnastycznej mieliśmy ćwiczenia gimnastyczne, różne gry i zawody. Korzystaliśmy również z małego boiska na zapleczu naszego budynku oraz z pobliskiego parku.
Kierownictwo internatu dbało o higienę i opiekę lekarską. Do stałego personelu należała higienistka, w internacie była dobrze zaopatrzona apteczka oraz wydzielona izolatka dla chorych. Stałą opiekę medyczną sprawowała lekarka ze Szpitala Dzieciątka Jezus na ul. Oczki.
W okresie letnim organizowane były wyjazdy na letniska pod Warszawą: dwa razy w Nowinkach k. Piaseczna, a w 1944 r. w Zalesiu Górnym. Chłopcy czuli się tam bardzo dobrze: mieli świeże powietrze, nieco lepsze wyżywienie, gry i zabawy, ale też lekcje i wykłady, które dodatkowo wzmacniały ich więzi w grupie oraz więzi z wychowawcami i nauczycielami.

Wobec Powstania
Wojskowe tradycje rodzinne większości chłopców i patriotyczne wychowanie harcerskie w internacie przyczyniało się do szerokiego zaangażowania w działalność konspiracyjną. Starsi wychowankowie odbywali szkolenia w ramach tajnej podchorążówki, wyjeżdżali na ćwiczenia, a niektórzy brali udział w różnych akcjach dywersji. Kierowniczka zgodziła się w 1942 r. na utworzenie z kilkunastu starszych chłopców drużyny Szarych Szeregów, której drużynowym został wychowawca Antoni Strojny. W 1944 r. młodsi chłopcy utworzyli drugą drużynę – „Zawiszaków”.
W czerwcu 1944 zakończył się rok szkolny i niektórzy chłopcy po ukończeniu szkół zawodowych udali się na obowiązkowe praktyki. Objęło to i mnie i dlatego wybuch Powstania zaskoczył mnie pod Grodziskiem.
Większość młodszych chłopców wyjechała na letnisko w Zalesiu Górnym pod kierownictwem druhny Marii Strzeszowskiej i wychowawczyni Felicji Żak, gdzie przeżyli czas Powstania w ciężkich
warunkach, bez wsparcia i łączności z RGO. Na jesieni 1944 r. dzięki staraniom RGO i PCK zostali ewakuowani do Kościeliska pod Zakopanem i doczekali tam końca wojny.
Harcmistrzynię Luśniakową z personelem kuchennym i kilkoma chłopcami wybuch Powstania zastał w internacie przy ul. Czarnieckiego. Kilku starszych wychowanków wyruszyło wcześniej na miejsca koncentracji swoich oddziałów (m.in. batalionu harcerskiego „Wigry”), a paru należących do harcerskiego żoliborskiego 227 plutonu BS (Bojowych Szkół) zebrało się w internacie pod komendą wychowawcy st. strz. podchor. Antoniego Strojnego „Antoniego”.
Utworzyli oni drużynę 200: st. strz. Czesław Nowak „Korczak”, kpr. Wiesław Chodorowski „Sęp”, st. strz. Zenon Boliński „Morski”, st. strz. Andrzej Tomiak „Kita”, strz. Jan Mydlarz „Wilk”, strz. Eugeniusz Jezierski „Ghandi”, strz. Jerzy Szletyński „Gryf”, strz. Sławomir Zawadzki „Lech” i strz. Jerzy Kuścielek „Ryś”. W dniu wybuchu Powstania chłopcy dostali biało-czerwone opaski, dwa pistolety i po dwa granaty produkcji konspiracyjnej.
Już po wybuchu walk wyruszyli wieczorem na koncentrację plutonu w „Szklanym Domu” przy ul. Mickiewicza, a później wzięli udział w walkach i działalności łącznikowej dobrze opisanej w wielu publikacjach. Pluton działał do połowy sierpnia jako oddział osłonowy dowództwa Obwodu, a następnie jako liniowy w zgrupowaniu Żyrafa. W walkach na reducie przy ul. Krasińskiego 20 zginął pod koniec września Zenon Boliński, a dowódca drużyny Antoni Strojny został dwukrotnie ranny.
Kilkunastu starszych chłopców walczyło w Powstaniu w różnych formacjach, m. in. w batalionie harcerskim „Wigry” na Starym Mieście walczyli Ryszard Jezierski, Bogdan Komorowski, Ryszard Komorowski, Wojciech Rzymowski, Andrzej Klonowski i Andrzej Ołubczyński. W walkach w kościele na Piwnej ciężko ranny został Andrzej Ołubczyński. Trafił do szpitala na ul. Długiej, gdzie został zamordowany przez Niemców po wycofaniu się powstańców ze Starego Miasta.
Jako ochotnicy przystąpili do oddziałów żoliborskich Andrzej Brański i Włodzimierz Kulwieć. Spośród „Zawiszaków” walczył jako łącznik w plutonie 228 Jerzy Sowiński „Sowa”. W ciężkich walkach o Dworzec Gdański polegli najstarszy z naszych kolegów pchor. Jerzy Kaleta „Chmielnicki” oraz nasz wychowawca Kozłowski – obaj z plutonu dywersyjnego 226.
W innych walkach w Powstaniu Warszawskim polegli Ryszard Jezierski, Wojciech Kołodziejczak, Włodzimierz Kulwieć. Do strat internatu trzeba też zaliczyć zamordowanego przez Niemców jeszcze przed Powstaniem wychowawcę Czesława Ciećkowskiego.
W budynku internatu zorganizowany został szpital polowy oraz kuchnia na potrzeby powstańców i ludności cywilnej, w których pracowali również dwaj chłopcy z internatu: Tadeusz Horwat i Leszek Sikorski. Szpital ten po bombardowaniach pod koniec Powstania został przeniesiony do pobliskiego Fortu Sokolnickiego.
Większość walczących w Powstaniu została wywieziona do obozów jenieckich. Kierowniczka Jadwiga Luśniak oraz druhna Biernacka wraz z dwoma chłopcami, Tadeuszem Horwatem i Leszkiem Sikorskim, zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego Ravensbrück, skąd skierowano ich na roboty przymusowe na wsi.
Część chłopców została po wojnie za granicą, ale większość skończyła studia i założyła rodziny w kraju, zachowując we wdzięcznej pamięci wspólne życie i wartości nabyte w „Obozie Czarniecczyków” – jak nazywaliśmy nasz internat.

Obecnie staramy się o upamiętnienie naszego internatu i jego kierowniczki śp. Jadwigi Luśniak tablicą pamiątkową na murach szkoły przy ul. Czarnieckiego 49.

Wspomnienia z internatu na Czarnieckiego znajdą Państwo również w wydanej w 2009 roku książce "Sen o wolności" nieżyjącego już Marka Skwarnickiego, znanego pisarza katolickiego, mojego kolegi z „Obozu Czarniecczyków”.

Paweł Rościszewski


Zdjęcia "Obozu Czarniecczyków" z archiwum Pawła Rościszewskiego: